Ten wyjazd miał wyglądać zdecydowanie inaczej. Jeszcze 3 dni przed nim planowaliśmy jechać na południe – konkretnie w planach była Słowacja. Plany są po to by je zmieniać, tutaj scenariusz napisało życie. Cały tydzień przed wyjazdem Leo był przeziębiony, podczas wizyty u lekarza zapytaliśmy czy możemy zabrać go na wyjazd – lekarka odparła – „oczywiście – a już najlepiej nad morze”. Tak się złożyło, że ten pomysł zasiany w naszych głowach już po kilkudziesięciu minutach stał się bardzo realny, w sumie zaczęliśmy się pakować.
Robimy sobie dodatkowo jeden dzień wolnego, 14.08 o 7:45 ruszamy w kierunku północy. Droga w większości dwupasmowa, częściowo autostrada (na sporym kawałku bezpłatna). Przejazd przez Łódź także nie sprawiła nam problemów, jedynie we Włocławku odstaliśmy trochę (od tej pory jest tam kolejne kilkadziesiąt kilometrów autostrady). Z autostrady A1 uciekamy tuż przed Tczewem – tak aby ominąć korki w Trójmieście. W tym momencie zaczyna się prawdziwa ulewa, która przez dobre 40 km towarzyszy nam na lokalnych drogach, w większości dobrej jakości – jedynie na kilku odcinkach „lokalnych skrótów” musiałem zwolnić do 20kmh, gdyż woda ukrywała wyrwy w asfalcie.
Przed 17 docieramy do Łeby – na camping Łebski. Nasza trasa na ten dzień to 575km. Odcinek pokonujemy w niecałe 9 godzin, co przy 2 dłuższych postojach wydaje się być dobrym wynikiem.
Po sprawnym ustawieniu przyczepy i opłaceniu pobytu za pierwszą dobę (w celu uzyskania elektronicznej karty do szlabanu wjazdowego….) ruszamy przywitać się po 2 latach przerwy z Bałtykiem…. a później jeszcze testujemy campingowy plac zabaw.