browser icon
You are using an insecure version of your web browser. Please update your browser!
Using an outdated browser makes your computer unsafe. For a safer, faster, more enjoyable user experience, please update your browser today or try a newer browser.

Mljet, Saplunara, Sobra

Posted by on 19 września 2017

Jeżeli jesteś gościem campingu Prapratno, codziennie spoglądasz na prom kursujący na wyspę Mljet oraz odpowiednio się przygotowałeś – nie ma co zwlekać – pakuj się na prom, zanim tłumy turystów zadepczą tą jeszcze dziką wyspę.

Jest 2 czerwca – piątek.  Przyszła pora zrealizować przedwyjazdowe założenia i zwiedzić wyspę Mljet.

Jako, że nie lubimy robić szablonowych wycieczek, nie lubimy tłumów i zgiełku postanawiamy pojechać w kierunku przeciwnym niż pozostali turyści opuszczający prom. Park Narodowy odwiedzimy następnym razem, kiedy córka trochę podrośnie i lepiej zniesie tą atrakcje.   Już podczas poprzedniej lokalnej wycieczki popełniamy błąd i nie tankujemy samochodu. Podczas rejsu na Mljet mamy zasięg ok 100km, lecz to nie problem bo stacja paliw leży w samym porcie w miejscowości Sobra. 

Rano obserwujemy statek transportowy załadowany betoniarkami, wyrusza na Mljet. O godzinie 9:50 ustawiamy się w kolejce po bilety, spokojnie zmieścimy się na prom, jest kilkanaście samochodów i autokar. Przeprawa przeważnie zajmuje ok 45 minut, my płyniemy godzinę, w między czasie widzimy jak betoniarki opuszczają statek transportowy kilkaset metrów na zachód od Sobry, może budują tam nową przystań dla promu?

Pokład opuszczamy o godzinie 11tej. Nie tankujemy (kolejny błąd), do celu naszej wycieczki jest 15km. Zatankujemy wracając, teraz na stacji jest kolejka, robi się gorąco a my w końcu jedziemy na plażę Saplunara. Jest to sam wschodni koniec wyspy. Załączam mapkę z zaznaczonym darmowym parkingiem, ostatnie kilkaset metrów jest tam po szutrze, nie jest stromo ani wąsko, mamy tam jedną mijankę.

Na parkingu jest jeszcze miejsce w cieniu. Szybko schodzimy z całym majdanem po stromych schodach na plażę, jest już 11.30. Po dojściu do brzegu czar prysł.

Owszem woda jest bardzo płytka i ciepła, plaża piaszczysta lecz kolor piasku taki jakiś brudny, jest tu dużo rozbitego szkła a w wodzie dużo wodorostów i ostrych kamieni. Całość pogarsza fakt, że zatoczka jest całkowicie osłonięta od wiatru, w powietrzu jest już ze 38C i nie ma czym oddychać. Pośpiesznie rozbijamy parasol, rozwijamy koc i chowamy dzieci w cieniu. Nasze obozowisko to numer 3 na mapie. Po chwilowym oddechu wybieram się z Leo na spacer do miejsca numer 4. Tam jest pięknie. Błękitna laguna, początkowo płytka później widać uskok ok 1m głęboki – sam żółty piasek, na dnie błękitna woda. To chyba najładniejsza piaszczysta plaża na jakiej w życiu byłem. Woda bardzo ciepła, delikatnie bez przesady powiem że miała 26C ale mogła mieć i więcej. Postanawiamy z synem, że musimy się tutaj przenieść. Spacer powrotny po zaśmieconej plaży (tutaj otwarte morze wyrzuca wszystkie śmieci zostawione przez ludzi solidnie nas męczy. Po dotarciu do reszty załogi przedstawiamy nasz plan, niestety wspólnie podejmujemy decyzję, że nie damy rady na kolejny spacer dobrych 300-400m w upale, bez kawałka cienia, po ostrych kamieniach pełnych śmieci..

Fotek za wiele z tego miejsca nie ma, zawiedzeni wracamy do samochodu. Wracamy na plażę numer 4 – parkujemy 20m od piaszczystej plaży z dużą ilością cienia. Na miejscu jest mini bar gdzie podają lokalne specjały – deska serów z oliwkami, szynką dojrzewającą i oliwą. Całość chyba 45kun. Lodów jeszcze brak. Jest początek czerwca, „sam koniec” Chorwacji, mała wyspa na końcu świata. Po prostu nie dowieźli 🙂

Na tej plaży odpoczywamy dłuższy czas, woda nadaje się do pływania, dno bezpieczne, jest trochę łagodnych skałek, woda max 23C. Z plaży wygania nas głód. Internet jest bezradny, w pobliżu kilka restauracji – praktycznie tylko takie małe u gospodarzy, wszystko słynie z owoców morza lub dziczyzny a my przecież paskudy – nie jemy takich specjałów. Nie korzystamy z najbardziej komercyjnej plaży nr 1, leżaki i parasole nie dla nas.

Wracamy do Sobry, tam są knajpki, coś musi być czynne. Po drodze podziwiamy widoki, asfalt jest dobry, jedzie się dość wysoko. Pięknie tutaj jest, dziko, są widoki i nie ma jeszcze tłumów. 

Parkujemy w malowniczej miejscowości na samym wjeździe tuż przy restauracji. Tradycyjnie zamawiamy pizze, przepyszną i jakże prostą sałatkę z kurczakiem oraz piwo i sok. Przy okazji podglądamy innych gości, jak wciągają owoce morza, może kiedyś się przełamiemy.  Wszędzie oczywiście spaceruje pełno głodnych kotów. Malownicza miejscowość, pewnie dałbym tu radę z tydzień pomieszkać, tylko typowej plaży raczej brak.

Po obiedzie ruszamy w kierunku zachodnim wyspy, mamy jeszcze czas do promu a podobno jest tu jakiś większy sklep. Faktycznie na taki trafiamy a nawet na dwa, bo jeden otwarł się w ostatnich dniach. Nie da się tu nie trafić, jest tylko jedna droga. Kupujemy  świeżutkie warzywa z pierwszej dostawy i wracamy zatankować i ustawić się w kolejce na prom.

Po dojechaniu do stacji okazuje się, że jest chwilowo nieczynna gdyż cysterna przywiozła paliwo. Czekamy do ostatniej chwili, nie udaje się zatankować, wjeżdżamy na prom i odpływamy.

W porcie jest wypożyczalnia mini samochodów, mają ich kilka, widziałem gdzieś na wyspie stały u mechanika. Camperowcy z Prapratno mogą dotrzeć pieszo na prom i wynająć tu samochód, fajny sposób na zwiedzanie.

Statek jest duży i odnowiony, jest duży klimatyzowany pokład, gra lokalna telewizja a my przeważnie siedzimy na dworze. Podziwiając widoki, jachty, dajemy się schłodzić podmuchom wiatru. Tak ok godziny 17tej docieramy do Prapratno. Zmęczeni ale szczęśliwi bo warto było zobaczyć tą wyspę, zanim kolejne tłumy turystów rozdepczą ją latem. Wrócimy tam za jakiś czas i spokojnie zwiedzimy park narodowy. Zapomniałbym – trzeba tu jeździć wyjątkowo ostrożnie – czytaj uważać na lokalnych kierowców bez OC, bez tablic i po pijaku. Tak, to zdecydowanie ten rejon gdzie jeden na 3 kierowców jedzie Twoim pasem pod prąd 🙂

Tymczasem zostało nam paliwa na ok 30-40km, zatankować uda nam się przy okazji wycieczki w stronę Orebica, ledwo ledwo ale dotoczymy się do stacji.

Z ciekawostek cysterna wróciła specjalnym kursem promu o godzinie 21:45, zjechała bez cumowania statku, który tylko na chwilę uchylił wjazd.

Niezdecydowanym polecam tu przyjechać, wyspa jest na tyle dzika, że wygląda jak Chorwacja 5 lat temu, przynajmniej w czerwcu, kiedy nie ma jeszcze tłumów, w sezonie też na pewno jest tu spokojniej niż w Makarskiej.

To ostatnia wycieczka na którą ruszyliśmy z Peljesaca, w kolejnym odcinku jedziemy w kierunku Splitu, ale najpierw zostawimy majątek w dolinie Neretwy 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

frjqJ6