Jest piątek – 14.06 – na ten dzień umówiliśmy się na spotkanie ze znajomymi z Bielska- Białej – wiemy, że od kilkunastu godzin jadą do Chorwacji. Od tego dnia resztę wczasów spędzimy już razem – zaczynamy od Hvaru – a dokładnie Campingu Vira – położonego na przeciwległym końcu wyspy – od miasta Sucuraj, do którego dopłyniemy.
Wstajemy wcześniej – przed 7 rano – chcemy wypłynąć o 9:00 z Drvenika. Mamy blisko (poniżej 10km), camping opłacony dzień wcześniej, dwa zielone światła na zwężkach i po chwili jesteśmy już w Drveniku – mamy jeszcze czas na spacer, telefon do PL (jest free Wi-fi w porcie) i zakup biletów na prom (można płacić kartą płatniczą a budka jest otwierana tuż przed przypłynięciem promu).
Do tej pory wszystko szło idealnie, stoimy w kolejce na 3 miejscu – prom powoli pojawia się na horyzoncie – niedługo na niego wjedziemy i zaczniemy przygodę ” Chorwackie Wyspy 2013″. No i jak się okaże za godzinę – będzie to przygoda do opowiadania na kilka lat.
Cała przeprawa promem trwa około 30 minut – ledwie zdążyliśmy zrobić kilka fotek, nagrać film i już trzeba było szykować się do wyjazdu. Jako, że stałem jako pierwszy – miałem plan zjechać na bok i puścić wszystkie auta osobowe, niestety pracownicy Jadrolinii mi to uniemożliwili – ruszyłem więc jako pierwszy. Po chwili była odrobina miejsca – zjechałem do prawej krawędzi i puściłem kilka osobówek oraz jednego niemieckiego kampera. Jak się później okaże – kampera zapamiętamy na lata.
Tuż po wyjechaniu z Sucuraju droga robi się wąska, z ograniczeniem prędkości do 40km/h na odcinku ok 50km. Kamper jedzie w porządku, cieszymy się że toruje nam drogę. W pewnym momencie stajemy – na zakręcie droga się zwęża, z przeciwka jedzie duża ciężarówka – chyba z betonem. Jako, że kamper szeroki, nasz zestaw tez stał jednym kołem przyczepy na krawędzi asfaltu (dalej był spadek w krzaki…) a za nami kilkanaście aut – kierowca ciężarówki wycofał ok 200m do najbliższej mijanki. Kolejne kilometry drogi przebiegają spokojnie – myślimy sobie, że ta słynna „droga śmierci” nie jest taka straszna jak ją malują…. – jest dużo zakrętów, ale nie ma stromych podjazdów, ruch z przeciwka solidnie zatrzymuje kamper – jest dobrze – tak powiedziałem do Marty jakieś 10km od Jelsy. Nie minęło kilka sekund jak zobaczyliśmy znak – remont drogi na odcinku 8,8km – i już po chwili znika asfalt spod kół, a za kolejne kilkaset metrów stajemy na czerwonym świetle. Nie byłoby w tym nic złego – gdyby nie to, że stoimy na – wzniesieniu, zamiast asfaltu jest kopny szuter – auto momentalnie się w nim zapadło, jest prawie 40C a przed nami stoi kamper…
Zanim ustawiliśmy się do czerwonego światła – puściliśmy wszystkie osobówki – w tym rodzinę z Polski – chyba w Yarisie. Po zapaleniu się zielonego światła – kamper bardzo powoli ruszył – zbyt asekuracyjnie i tak powoli jechał przez kolejne kilkaset metrów. Nam też się udało ruszyć z miejsca nasze prawie 3,5 tony na 6 kołach – i to właśnie zaleta kół – mieliśmy na aucie opony o rozmiarze 225/45/ R18 – w skrócie – bardzo szerokie – i to właśnie dzięki temu nie zakopaliśmy się – a jedynie strzelaliśmy kamieniami na kilkadziesiąt metrów… – gdyby nie stresujące myślenie – co będzie za kolejnym zakrętem – za pewne zrobiłbym wtedy kilka fotek. Niestety bardzo wolno jadący kamper solidnie nas blokował – momentami musiałem stawać i kolejny raz próbować ruszyć – w końcu jak była odrobina miejsca do zatrzymania – daliśmy im odjechać kilkaset metrów.
Dalsza droga do Jelsy- na odcinku jeszcze 5-6 km była dalej rozkopana, czasem z asfaltem, czasem ze żwirem – ale świeżo utwardzonym. Warto nadmienić, że remont drogi polegał na znacznym poszerzeniu jej – poprzez niwelowanie zbocza góry z jednej strony drogi i nadsypywaniu skał od strony morza. Zaznaczę, że ani w Drveniku ani na całym dojeździe do remontowanego odcinka – nie było ani jednego znaku informującego o utrudnieniach – pracownicy z przeprawy promowej też nas o nich nie ostrzegli.
Od Jelsy, aż do campingu Vira – droga jest już szeroka i dobrej jakości. Całą drogę przez Wyspę planowaliśmy pokonać oczywiście jak najszybciej – gdyż ok południa miał przypłynąć prom ze Splitu do Starego gradu – a jako, że był piątek baliśmy się, że przypłyną nim liczne kampery i zajmą nasze parcele na jedynym akceptowalnym campingu Hvaru (dla nas). Wyścig przegraliśmy o jakieś 10 minut – ale nic straconego – nikt z gości campingu Vira nim nie dotarł – spotkalibyśmy się przy recepcji..
Na camping docieramy o 12:30 – równo 3 godziny jechaliśmy przez całą Lawendową Wyspę ( przez cały pobyt widzieliśmy 2 poletka lawendy i pojedyncze krzaczki w przydomowych ogródkach ). Hvar wita nas piękną pogodą, wodą w zatoczce o temperaturze ok 25C. Za ok 3 godziny dojeżdżają nasi znajomi, od tej pory wczasy będą trochę bardziej rozrywkowe i dużo bardziej mobilne.