Witajcie po długiej przerwie.
Plan na wczasy 2017 powstał w tym roku bardzo wcześniej, pewnie gdzieś jesienią 2016r. Dalej nie zmieniamy kierunku, jedziemy do Chorwacji. Tym razem są jednak poważniejsze zmiany.
Po 1 – pierwszy raz jedziemy całkowicie sami, bez znajomych , bez towarzystwa dla dzieci i dla nas.
Po 2 – jedziemy do południowej Dalmacji, w końcu po 5 latach zrealizujemy postanowienie i wrócimy na Peljesac
Po 3 – jedziemy praktycznie 2-3 tygodnie wcześniej niż w poprzednich latach – tak aby Leo wrócił na ostatni tydzień przedszkola oraz aby uniknąć poważnych upałów.
Po 4 i najważniejsze – jedziemy odpocząć, plażować, bawić się w piasku… tak prawie takim samym jak nad Bałtykiem… tak więc jedziemy na camping Prapratno!
Takie były założenia przez całą zimę i tym razem nie było innej opcji, nie zmieniły się do końca. Tak więc czas start – jedziemy.
Sobota 27.05.2017 godzina 7:45 – po kilku tygodniach przygotowań w pracy, w domu, ogrodzie, oraz po spakowaniu całego domu ruszamy.
Nie będę powielał wpisu z przed roku co zabieramy a co zostaje. Wymienię tylko najważniejsze rzeczy:
- Zielona Karta dla przyczepy i samochodu
- Karty EKUZ
- Polisa koszty leczenia + NNW + OC
- Assistans ADAC
- 6 Słoików z pasteryzowanym mięsem do szybkiego przygotowania przeróżnych potraw
- Pełna lodówka jedzenia (m.in 5,1kg szynki i schabu z własnej wędzarni, zapakowane próżniowo przetrwało do końca miesiąc od wędzenia)
- Dobry humor i zdrowie, chodź tym razem ruszamy z bólem gardła na obu przednich fotelach..
- Winiety… zarówno na Słowację jak i Węgry kupujemy online z wyprzedzeniem na miesiąc, nie tracimy czasu na granicach.
Na ten dzień czekaliśmy prawie rok, wstajemy ok godziny 6, podgrzewamy obiad dla dzieci, który ląduje w porządnym termosie z Decathlona, robimy po 2 kawy na drogę, odpalamy silnik i jedziemy :). Sprawdzamy jeszcze nacisk na hak i czy działa ATC.
Jak już wiecie, lubimy jeździć przez Słowację i Węgry, tak będzie i tym razem. Do ostatniej chwili przeglądamy informacje ze Słowacji – niestety nie otworzą dziś nowego odcinka drogi od granicy w Zwardoniu, jedynie właśnie dziś będą tam dni otwarte i może się korkować. Niestety pojedziemy mam nadzieję już ostatni raz przez Cieszyn na Cadcę i Żylinę. Tym razem jedziemy przez Katowice, jest sobota i nie będzie korka.
o godzinie 10.10 tankujemy na jednej z ostatnich stacji w Polsce i o 10:25 wjeżdżamy do Czech. Bardzo nie lubię tego odcinka, który jest wiecznie w remontach, do tego dużo ciężarówek, ronda, jedzie się tu powoli i traci czas.
Jadąc w sobotę nie trafiamy na korek w Cadcy, w związku z budową kolejnych odcinków expresówki na Żylinę. Dni otwarte mostów i tuneli w Świerczynowcu też nie stanowią problemu, jest ekipa kierująca ruchem, tylko zwiedzających brak. Jak się później okaże drogę otworzą za 2 tygodnie – w sobotę 10.06, będziemy mogli nią wracać.
O godzinie 11:58 pora na pierwszy dłuższy postój (30min)- jesteśmy na pierwszym parkingu autostradowym za Żyliną, jedziemy od 4 godzin. Za nami najtrudniejsze 260km. Dzieciaki zjedzą tu porządne drugie śniadanie, wybiegają się po skoszonym trawniku, radości nie ma końca bo przecież jedziemy do Chorwacji.
Tym razem bez tankowania na najdroższej stacji na Słowacji – czyli tuż za Bratysławą płynnie jedziemy i bez zatrzymywania o godzinie 14;30 po pokonaniu ok 480km wjeżdżamy do Węgier.
O 15tej zjadamy jeszcze pyszny obiad, który spokojnie przetrwał gorący w termosie, na MOP-ie odbywa się handel wszelakim towarem nieznanego pochodzenia – jeszcze ciepłym :). Od noży, garnków po kradzione telefony komórkowe, „handlarze” płynnie mówią po Polsku. Nie wspieramy takich inicjatyw, za 15 minut od zatrzymania już nas nie ma. Oszczędzamy w ten sposób czas, nie szukamy restauracji, nie stoimy w kolejce i nie zjadamy byle czego po godzinnym postoju. Wychodzimy z założenia, że spieszymy się do celu aby nie jechać długo tylko jak najszybciej dotrzeć do celu.
A gdzie ten cel ? dziś to camping Eva w BUKFURDO na Węgrzech. Prawie cały odcinek jaki przejedziemy będzie po nowej drodze ekspresowej, gdzie konieczna jest winieta. Ruchu tam zero, jedzie się płynnie chodź trzeba uważać na boczne podmuchy, to droga przez pola i przy niekorzystnej pogodzie może być niebezpiecznie. My takiej nie mamy, przed 16tą meldujemy się na campingu Eva (dosłownie 300m piechotą na baseny)
Camping ten zmienił ostatnio właściciela, stali bywalcy mówią, że popada w ruinę, że kiedyś ciężko było o wolne miejsce, a dziś jak widać ciężko tu o gości, miejsc wolnych 95%. Recepcja jest już zamknięta, sąsiedzi kierują nas do domku, gdzie miła Pani nas zamelduje, pobierze opłatę a później rozliczy to z recepcją. Jak tylko miła pani zorientowała się, że jesteśmy z Polski to poprosiła do siebie, gdyż w domku obok mieszkają jej przyjaciele – Polacy, którzy na spokojnie pomogą wypisać nasze dokumenty. Fakt jest taki, że ja po Niemiecku prawie nie mówię, ledwo rozumiem, spokojnie byśmy się dogadali, ale skoro można skorzystać z pomocy to czemu nie. Bardzo mili ludzie z Polski, posiadający tam domek, pomagają nam. Za camping płacimy w forintach równowartość 88zł.
Po szybkim rozstawieniu przyczepy udajemy się najpierw na zakupy, gdyż jest sobota i Węgrzy zamkną sklepy o 18tej. Po zakupach pędzimy na termalne baseny płatne, trwa remont strefy dla maluchów, pewnie już dawno ukończony i dobrze bo było tam trochę niebezpiecznie. Na basenach spędzamy 2 godzinki. Camping Eva na jedną dobę jest lepszy od campingu termal, który jest połączony z basenami, lecz na nim pierwsza doba będzie kosztowała blisko 250zł. Za sam dostęp po 17tej dla 2+2 za baseny zapłacimy 55zł. Jest to ciekawy przerywnik dla dzieci. Warto było jechać bez kilku postoi po 45-60min, teraz dzieci mają reset.
Za nami 588km, które pokonaliśmy w ok 8 godzin i 10 minut. Odliczając tankowanie w PL i 2 postoje na jedzenie – łącznie godzina, to czystej jazdy mieliśmy ok 7 godzin, co daje średnią prędkość ok 85kmh. A jak jechaliśmy ? na autostradach bliżej 105 w porywach 110kmh przy wyprzedzaniu, trochę odstaliśmy się w Czechach, zaliczyliśmy też mały korek jeszcze w Polsce, gdzieś za Katowicami był remont i zwężenie.
Wieczorem odwiedza nas jeszcze jeż, który sądząc po poidełku jest tu pupilem głównie Austryjackich emerytów, którzy mieszkają w przyczepach obudowanych na stałe drewnianymi altanami, jest nawet jeden całkiem nowy camper, zaparkowany i obudowany drewnianym domkiem, on jednak wygląda na mobilnego.
Wieczór kończymy szybko, mimo że stoimy w cieniu wieczorem trzeba odpalić klimatyzację, przyczepa cały dzień była na słońcu, a pogoda dopisywała.
Jutro realizujemy marzenia, trzeba bezpiecznie pokonać prawie 600km aby zamoczyć nogi w Adriatyku 🙂