Plan na wczasy w Chorwacji w roku 2016 powstawał przez 2 lata czyli od naszej poprzedniej wizyty nad Adriatykiem. Mało brakło a realizowalibyśmy go w 2015 roku we wrześniu, lecz upały nie odpuszczały, mieliśmy ich dość już w Polsce, wybraliśmy więc na odpoczynek chłód nad Bałtykiem.
Plan na wyjazd był prosty:
- dotrzeć na camping Cikat, na którym w 2015 roku oddano do użytku fajny Aquapark
- nie zwariować w samochodzie z rocznym dzieckiem przez ok 1100km
- zabrać dodatkowy sprzęt do obsługi małej kierowniczki wycieczki ( wózek, fotelik rowerowy, „nianię” wideo )
- nie zmieniać za często campingów, odpoczywać
Dodatkowo w tym miejscu opiszę podstawy, jakie zawsze zabieramy za granicę, może komuś się przyda :
- ubezpieczenie kosztów leczenia, NNW, OC, dobry Assistance medyczny
- karty Ekuz
- assistance dla samochodu z przyczepą ( mamy niemiecki ADAC, polecam chodź nie testowałem i niech tak zostanie)
- paszporty ważne minimum pół roku
- zestaw najważniejszych lekarstw (leki przeciwgorączkowe dla dzieci typu nurofen, paracetamol, syropy, coś na oparzenia słoneczne, krople do oczu, plastry – jest tego duże pudło)
- wydrukowaną z map google całą trasę przejazdu, szczególnie na nowych nie znanych jeszcze odcinkach
- wydrukowane rozkłady jazdy promów na okoliczne wyspy – w promieniu ok 300km od docelowej lokalizacji – wraz z cennikiem
- wydrukowane elektroniczne winiety na Słowację (nowość od 2016), jak się okaże w trakcje wczasów – kupimy także e-matricę na Węgry
- CB radio – do komunikacji z towarzyszami podróży
- dobra nawigacja i atlas
A teraz co pakujemy z wyposażenia :
- co 2 rok wypada zabrać telewizję (tym razem antena sat 80cm + dekoder polsatu – w końcu w chwili wyjazdu trwa już Euro2016)
- agrotkanina jako pierwsza warstwa podłogi, na nią gumowana podłoga typu bolon (polecam, lecz jest delikatna i szybko się zniszczy)
- ściany boczne i przednią do markizy, wraz ze stelażem, długimi gwoździami stolarskimi, pasem sztormowym
- szafkę przedsionkową – jako podstawę do gotowania oraz miejsce na produkty spożywcze
- dwa przedłużacze 20 i 30 metrów, z wtyczkami campingowymi typu CEE
- dwa kable satelitarne 20 i 30 metrów, statyw do anteny z zestawem gwoździ i odciągów
- kuchenkę – tym razem na 3 metrowym wężu, podpinanym do gniazda szybkozłączki w przyczepie
- jedną butlę 11kg – dla lodówki w trakcie jazdy oraz gotowania i ewentualnego ogrzewania… spokojnie starczyłoby 3kg ale wolałem mieć zapas
- grill elektryczny (koniecznie !)
- mini piekarnik do zapiekanek (koniecznie !)
Co roku zabieramy rowery i rzeczy oczywiste – krzesła, stół i całe wyposażenie kuchenne z naciskiem na jednorazówki – wszystko co się da wyrzucamy, zmywamy jak najmniej.
Sprawa ważna – jedzenie. Jako, że dalej posiadamy dużą lodówkę z dużym zamrażalnikiem, a na wczasy nie jedziemy gotować to ułatwiamy sobie sprawę i zabieramy :
- Mrożone mięsa na grilla – przyprawione wcześniej piersi z kurczaka, karkówkę i kiełbaski – było tego dobre 4-5 kg i nic nie wróciło
- mrożone zupy – głównie dla dzieci – 5 minut od decyzji są już na stole i nie gotujemy 3 godziny w upale
- mrożone gotowe kotlety, sosy, czasem np kluski śląskie… jak się zmieści to jeszcze nasz pyszny chleb, którego nie kupi się na południu Europy a ich pieczywo nam nie smakuje.
- Pieczywo – przynajmniej na pierwszy tydzień możemy jeść swój ulubiony chleb
- Wędlina – tym razem podczas wczasów zjemy prawie 4 kg szynki z małej lokalnej wędzarni
- warzywa (nie warto brać cukinii, ziemniaków, pomidorów – to kupimy w podobnej cenie), ale już paprykę, szparagi, sałatę, rukolę i inne wyszukane warzywa warto zabrać z domu bo przykładowo papryka może kosztować i 3 razy więcej niż w Polsce.
- Piwo… pakuję dwa – aby tuż po dojechaniu na miejsce nie szukać nerwowo „wodopoju”, a więcej nie warto – Chorwaci też mają swoje browary
- picie dla dzieci – jeżeli mają swoje ulubione to warto zabrać każdą ilość – na miejscu takich nie ma, cena litrowego soku jabłkowego 100% to ponad 7zł w markecie. Tym razem zabraliśmy synowi (6lat) 18 litrów ulubionych napoi i problemu z zamiennikami nie było a w upałach dziecko pić musi.
- Sery – Chorwacji mają swoje pyszne, tak jak i Włosi… ale „marnowanie” sera wartego ponad 300zł za kilogram na zapiekanki z opiekacza jest nie na moją kieszeń… zabieramy kilka paczek z PL, a miejscowe sery warto używać jako dodatek, przykładowo do spaghetti.
- Masło – ten produkt schodzi u nas w dużych ilościach, mamy swoje ulubione – jedzie 5 małych opakowań.
- dla dzieci warto zapakować jeszcze duże ilości deserów typu danio
- jajka… tak ze 20+ 🙂
Jako, że mamy zachowany ciąg chłodniczy to zabieramy praktycznie wszystko co świeże i warte spakowania z domowej lodówki – drugą opcją jest wyrzucenie tego do kosza. Cześć produktów czasem wraca… ale że lodówka w przyczepie działa bez przerwy przez praktycznie 3 tygodnie – to nic się nie marnuje i wraca w stanie dobrym do domu :).
Teoretycznie dużo tego jedzenia, można by zarzucić, że nic na miejscu nie spróbujemy – co na szczęście nie jest prawdą. Owszem, nie przepadamy za owocami morza, których na pewno w Chorwacji warto spróbować ale spokojnie – zawsze gościmy w restauracjach.
Koniec zanudzania – jesteśmy spakowani, lista dla początkujących carawaningowców jest, możemy ruszać.
Plan przez kilka miesięcy był taki :
- ruszamy w środę 15 czerwca na noc, jedziemy ile się da – może uda się dotrzeć na camping termalny w miejscowości Ptuj na Słowenii
- zostajemy na cały czwartek, oglądamy wieczorem mecz Polska – Niemcy i jedziemy do Chorwacji w piątek rano.
jednak ok tydzień przed wyjazdem postanawiamy wyjechać dzień wcześniej i razem ze znajomymi ( http://nasze-podroze.beskidy.pl/ ) ruszamy we wtorek ok godziny 14tej tak aby o 17tej spotkać się z nimi tuż przed granicą w Cieszynie.
Także, przygoda się zaczyna, z lekkim opóźnieniem ruszamy.. czas start godzina 14:18
Jako, że przez ostatnie tygodnie kilka razy odstałem się w korkach na drodze prowadzącej przez Siewierz, tym razem planuję dojechać do A1 drogami lokalnymi przez Miasteczko Śląskie i Tarnowskie Góry. Niestety pogoda postanowiła zatrzymać nas chwilę dłużej w kraju i solidna burza z ulewnym deszczem zalała nam całkowicie drogę. W okolicach Tarnowskich Gór stoimy w korku do rozlewiska dobre 10 minut i dalej już w pięknym słońcu jedziemy na południe.
Przed 17tą tankujemy na ostatniej stacji w Polsce, witamy się z dwoma rodzinami i w składzie jak w roku 2012, powiększonym o 3 małe dziewczynki ruszamy dalej, w kierunku Czech. Za granicą po przejechaniu darmowego odcinka ekspresówki skręcamy w kierunku Słowacji – na Żylinę i bez najmniejszych kłopotów, korków (mimo, że trwają remonty), jedziemy płynnie dalej. Pierwszy i to dłuższy bo pół godzinny postój zgodnie z planem zaliczamy na Słowackiej autostradzie prowadzącej do Bratysławy. Stajemy o 19:15, ruszamy 19:48 i od tej pory jedziemy już praktycznie płynnie.
Przed Bratysławą uzupełniamy paliwo, jedzie z nami osobówka zasilana LPG, ja przy okazji też tankuję – ON po 5,5zł / litr. Później zatrzymujemy się już tylko na granicy Slo – Au po winiety na Austrię i Słowenię.
Cała jazda idzie zgodnie z planem, jest jeden wielki plus – dzieci.. nasza największa obawa i problem, który martwił nas od kilku miesięcy – jak roczne dziecko wytrzyma jazdę kilkanaście godzin pod rząd, skoro czasem ciężko jeździć jej 30 minut po mieście. A tym czasem nasza młodsza pociecha dzielnie dostosowała się do rytmu dzień noc i postanowiła spać.. Nawet wysiadanie z auta po winiety czy na krótkie postoje w nocy jej nie przeszkadzało. Starszy syn też grzecznie spał.
Niestety jak zwykle dało o sobie znać zmęczenie, głównie u mnie, chodź i u pozostałych członków ekipy. Postanawiamy zatrzymać się na parkingu przed Grazem, mając na uwadze to, że później może być problem z miejscem (kilka wcześniejszych parkingów było całkowicie pełnych).
Także po pokonaniu 669 kilometrów w 11 godzin robimy przerwę. Na parkingu spotykamy znajomy nam zestaw z Bielska Białej – rodzice kolegi wracają właśnie z Chorwacji, chyba najbardziej znaną przyczepą campingową w Polsce.. a my umawiamy się na pobudkę o 4 i dalszą jazdę.. Nasze pociechy przenosimy do przyczepy, bez obudzenia i sami szybko odpoczywamy (może nawet lekka drzemka się udała).
Po 4 szybka kawa, kanapka na drogę, kilka zdań i pozdrowień z miłymi sąsiadami z parkingu i około 4:40 ruszamy dalej.
Teraz niestety dzieje się to, czego się spodziewałem – zgodnie z prognozami najpierw mgła a później rozpadał się deszcz i będzie nam on towarzyszył praktycznie do zjazdu z autostrady w Słowenii na wysokości Postojnej w kierunku Chorwackiej Rupy. Zanim jednak dotrzemy do tego zjazdu stracimy około godziny w korku pod Ljubljaną. Chwila nieuwagi kierowcy z przeciwka, który wylądował na barierce – paraliżuje autostradę i korek ma kilka kilometrów.
Ostatecznie, po zjechaniu z autostrady i pokonaniu malowniczego górskiego odcinka (36 kilometrów) o godzinie 9:50 pilnie poszukujemy paszportów, bo jak zwykle daliśmy się zaskoczyć – przed nami wyrosło przejście graniczne a kawałek za nim bramka autostradowa, na której w dodatku od razu należy zapłacić za krótki odcinek – z góry, a nie jak zawsze najpierw bilet, później opłata.
Od razu zatrzymujemy się na postój, na stacji zakupujemy startery internetu (bez limitów) Tmobile na tydzień w cenie 85 kun. Chorwacja również wita nas chmurami lecz deszcz już nie pada. Tutaj popełniamy błąd – robimy za długi postój (ok 20min) i ruszamy dalej na południe w kierunku Rijeki, aby później odbić na Istrię i wzdłuż wybrzeża malowniczymi miejscowościami z pięknym słońcem dotrzeć na prom w miejscowości Brestova kierunek wyspa Cres. Niestety prom ucieka nam z przed nosa – brakło maksymalnie 5 minut, niestety nie pomyśleliśmy o tym podczas postoju – zmęczenie materiału. Przymusowe 1,5 godziny czekania wykorzystujemy w pobliskiej kawiarni.
O 12:45 wjeżdżamy na prom, aby po kilkunastu minutach zjechać na wyspę Cres. Przed nami trudny odcinek – ostatnie 82 kilometry. Początek jest najtrudniejszy – wąski podjazd na wzniesienie, z przeciwka jadą pośpiesznie ostatnie samochody na prom. Na szczęście nie jedziemy na początku kolumny samochodów lecz pod koniec i nie muszę na każdym z kilkudziesięciu zakrętów trzymać się blisko prawej krawędzi bo widzę, że kolumna jedzie środkiem drogi.
Przejazd przez wyspę Cres był na tyle kręty i męczący, że córa znowu zasnęła i reszta załogi po za mną miała chorobę morską… to efekt siedzenia w tylnym rzędzie podczas jazdy z dużą przyczepą. Miałem raz okazję jechać z tyłu – kołysze jak na dobrej karuzeli, tylko mniej lub bardziej od prawie 24 godzin. Docelową wyspę Losinj, miejscowość Mali Losinj a później camping Cikat osiągamy po godzinie 14tej.
Po 24 godzinach w samochodzie, solidnym zmęczeniu i 1119km docieramy w końcu na camping Cikat – wytrwałym gratuluję dotarcia do końca wpisu :).
Teraz realizujemy drugi ważny punkt planu – po trudnym roku w pracy i ogrodzie… odpoczywamy, nie zmieniamy campingu pora na relaks.. minimum 5 dni.
Fajny post … wiele ciekawych informacji. My w tym roku wybieramy się na Chorwację i na pewno skorzystam z kilku podpowiedzi. Pozdrawiam 🙂